Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nauk przyrodniczych, a potém zostania podróżnikiem, nic nie będzie. Jednakowoż jasno było, że nic z nich nie będzie. Więc, raz, dwa, trzy! i zostałem tém, czém mię widzisz. I dobrze zrobiłem. Wesołe sobie, swobodne, koleżeńskie życie, a i karyerę przecież jakąś przed sobą widzę, i u babki na karku, jak ostatni niedołęga, siedziéć nie potrzebuję...
Ze wszystkiego widać było, że czuł się z położenia swego zadowolonym; popatrzył na Ławicza, uderzył się dłonią w czoło i zawołał:
— Słuchaj, Zygmuncie! pomysł genialny! a żebyś i ty do wojska wstąpił!
Ławicz aż drgnął i wraz z krzesłem swém cofnął się od zdziwienia.
— Ja! — zawołał — ja?
— A no, cóż? Lepiéj to przecież sto razy, niż spać za szafą u księgarza, w dziurawych butach chodzić, czasem tylko obiad jadać. Bylibyśmy znowu kolegami i miałbyś przecie coś przed sobą...
Ławicz ochłonął ze zdziwienia i zamyślił się.
— Spać za szafą i w podartych butach... — mówił w zamyśleniu — to nic, mniejsza o to! Ale widzisz! mam wielki smutek i wielkie nieszczęście. Matka moja straciła zdrowie i pracować już nie może. Wyjechała do krewnych na wieś, gdzie żyje z cudzéj łaski i niebardzo jéj tam wesoło... A ja... no, ja... nic nie mogę!
Tym razem zarumienił się gorąco, i twarz jego