Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odległości, szedł z razu, potém biegł, mały chłopak, w szkolnym mundurku. W grobowéj ciszy pustych i czarnych pól i ogrodów, głucho rozlegał się miarowy, przez wilgotną powierzchnią ziemi tłumiony, tentent kroków; czasem, pod światłem latarni, suche linie bagnetów rzuciły kilka stalowych błyskawic; albo wiatr z czarnego pola, szemrząc, wleciał na drogę i zaszamotał smugami nikłego światła; albo woda kałuży plusnęła głośno pod dotykającą ją stopą. Nagle, wielką tę ciszę przerwał gwizd przeraźliwy i w głębiach ciemności toczący się grzmotowy turkot. Jednocześnie, z tyłu orszaku i w dość znaczném od niego oddaleniu, ukazała się i powietrzem niby leciéć zaczęła kula, jak krew czerwona, i ognista, jak płomień. Leciała ona w czarnéj przestrzeni, nad ziemią, razem z turkotem, od którego drżała ziemia, i gwizdaniem, które coraz ostrzéj i przeciągléj przerzynało powietrze. Czerwony płomień, turkot i gwizdanie, zdawały się gonić orszak i biegnące za orszakiem dziecię, aż dogoniły je i wyprzedziły. Potém wszystko zniknęło i umilkło. Pociąg kolei zatrzymał się przed dworcem. U stóp mokrych wschodów, prowadzących ku drzwiom dworca, chłopak w szkolnym mundurku stał dość długo w oczekującéj i zasmuconéj postawie. Wszyscy tam weszli, jemu wejść nie pozwolono, i nie śmiał już probować po raz drugi. Z wnętrza ciężkiéj i na zewnątrz milczącéj budowy dochodził, tłumiony przez grube ściany, więc głuchy, gwar ludzkich gło-