Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rony mdlejących w posusze kwiatów. Patrzał, a światełko rosło, zaokrąglało się w kształt tarczy, wzbierało w blask i świetność, aż rozżarzyło się w słońce wspaniałe, i otoczył je wieniec z tęczowo połyskujących promieni. Wzrok oswoić się musiał z tem wielkiem światłem wprzód, nim mógł dostrzedz rysujący się na jego tarczy tłum kształtów i ruchów, lecz gdy raz dostrzegł, obraz, jakkolwiek rozległy i tłumny, stawał się bardzo wyraźnym.
Było to naprzód, zalegające dół tarczy słonecznej, mrowisko istot ludzkich, w najprzeróżniejsze sposoby powykrzywianych, poranionych, zakrwawionych, pomiętych, kalekich, z których jedne we wściekłych o coś zapasach nawzajem porywały się za bary, ciskały o twarde głazy, strącały do ciemnych czeluści; inne zwolna i z trudem wlokły się za pługami, porąc grudy skaliste i ostre; inne znowu tarzały się po bagnistej murawie, którą zaprawiały wonie winne i różane; a inne jeszcze, może ze wszystkich najsmutniejsze, w skupionych postawach siedząc, lepiły sobie skrzydła z wosku, który wciąż tajał lub rozłamywał się na okruchy i przeciekał lub przesypywał się im przez blade palce. Tak działo się u dołu tarczy, a powyżej był również ścisk i zamęt, ale wcale inny. Tu potwornie uskrzydlone jaszczury i smoki, w ciężkim locie rozmijały się z cielskami chmur,