Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielkiego poety powtarzał, że szła u jego boku coraz dalej, z duszą w tych brzmieniach roztopioną, czując, że ją «wzięły duchy i gdzieś w niebieskie uniosły lazury».
Tylko potem, w noc późną, kiedy sama jedna przez okno otwarte patrzała na gwiazdy i dzień przeminiony jak sznur gwiazd przez pamięć przesuwała, smugą leciuchnego obłoczku przewinęło się po jej niebie zapytanie: — Czego dziecię to tak płakało? Przewinęło się zapytanie, zasnuło się za gwiazdy i w złotym ich roju zniknęło. ............................................................. W rok potem już tylko wspominała.
Orkan przeleciał i uczynił z życia step suchy, twardy, bez palm i oaz. Nie odbyła podróży poślubnej, nie brała ślubu. Z przestworza wypełzł potwór, który nenufary i goździki zdeptał, a motyle potruł. Mniejsza o to, jak mu było na imię, bo mnóstwo takich potworów chodzi po świecie, zamieniając go na pustynię. Świat nie był już dla niej rajem, ani nawet światem, lecz pustynią. W dniu iskrzącej się pogody letniej szła w pole z sercem tak pełnem kamieni i cierni, że zdawało się jej, iż z trudnością stopy od ziemi odrywa. Przebywała żałobę ciężką, nie myśląc, aby po niej przyjść mogła pociecha. Szła sama jedna drogą polną, wśród zboża dojrzałego, i sama z sobą rozmawiała o rzeczach przeminionych. Ci, którzy szczę-