Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

purowych, a nadzieje, marzenia — chór słowików śpiewających i rój skrzydlatych motyli.
Wtem usłyszała cichy płacz. Szedł od samej ziemi, od stóp płowej ściany zboża. Spojrzała. Dziecko maleńkie, w szarej koszulinie, z bosemi nóżkami, tonącemi w gęstych ziołach, z włosami rozrzuconemi, których barwa słabym zaledwie odcieniem różniła się od barwy kłosów. Łzy ciche, ale rzewne, oblewały mu twarz drobną, jak gęsta rosa główkę bladego kwiatu. Dziwny, przydrożny kwiat, płaczący w chwili, gdy świat nie światem jest, ale rajem! Czego ono tak płacze?
W górach nie zatrzymają się długo, bo może tam być zimno. Chłód to ostrze, a ją, u jego boku, z lekka nawet nie draśnie nigdy żadne ostrze natury, ani życia. Przyszłość jej to ciepły i miękki aksamit. Przelotem tylko spojrzą na Aar, «co wody zielonemi spada», i ulecą tam, gdzie «kapią bluszcz i róże».
Minęli dziecko, płaczące pod ścianą zboża. Już nie słychać cichego szlochania. Jednak czego ono tak płacze? Obejrzała się i zobaczyła, że za nią obróciło oczy. Z za grubej szyby łez prześwieca w nich błękit turkusowy. Włosy jak kłosy, oczy jak turkusy, koszulina jak ziemia, u bosych nóżek żółtą kiścią kwiatu wysoko strzela dziewanna.
Ulecą tam, «gdzie kapią bluszcz i róże...» Tak pięknem było brzmienie głosu jego, gdy słowa