liście nakształt rozgniewanych skrzydeł uderzały po oczach, po twarzy — a na miejsce jednego rozerwanego splotu sto innych wyrastać się zdawało. Hydra, nie roślina! Co urwiesz gałąź jedną, to pod nią ukaże się gęstwina innych, przedtem niewidziana, ze stu takich, jak ta, złożona i kryjąca zapewne nową ich setkę!
A śliczna jarzębinka wpół umarła, od walki dokoła niej i o nią toczonej, drży od stóp do wierzchołka, chwieje się na wsze strony i jagodami czerwonemi, jak kroplami krwi, coraz gęściej kapie...
Teraz cała ich struga spłynęła na głowę i odzież chłopca, po palcach jego pociekła. Zmęczony, z zębami od zaciętości ściśniętymi, z kroplami potu na czole, opuścił pokaleczone ręce, a w tej samej chwili usłyszał wśród leszczyn szelest stóp nadchodzących i dźwięki rozmawiających głosów.
Z za leszczyn, jak z za firanek, wysunęła się gromadka rówieśników z koszykami w rękach i na widok towarzysza, stojącego wśród mnóstwa porwanych łodyg i opadłych na ziemię liści chmielowych, stanęła.
Jego zaś oczy, przedtem zmartwione i ponure, zajaśniały radością.
— O, jak to dobrze, żeście przyszli! Pomożecie mi piękne to drzewko wyzwolić od uścisku tego
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/169
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.