Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

telikami, na tle metalicznych i kryształowych błysków, w zapachu perfum.
Garderobiana uchyliła zasłaniającą drzwi portyerę i pod ciężkimi zwojami pluszu ukazała się kobieta niewysoka, z kibicią wątłą i naprzód nieco podaną, w czarnej wełnianej sukni, w czarnym kapeluszu, który niezupełnie zakrywał włosy, mające barwę i połysk stali.
Z wahającym się uśmiechem na wargach kształtnych, lecz przywiędłych, szybko postąpiła ku pani tego pokoju, która w wyprostowanej i wyniosłej postawie swej jakby zastygła, a w oczach miała niezmierne zdziwienie. Jakto? To ona? Niegdyś piękna Tosia Mirecka, a teraz ta poważna, wielka pani, ta dumna kobieta, na którą oczekiwała? Ani poważna, ani wielka, ani dumna. Postać skromna i zmieszana; coś pomiędzy guwernantką a wdową po zbankrutowanym obywatelu wiejskim. Jakże postarzała! To coś nadzwyczajnego! Okropność!
Stały naprzeciw siebie, nie mogąc zdobyć się na słowa i tylko odęta warga Elwiry Rozy wróciła do dawnej swej linii, a na bladawe i przywiędłe policzki Liwskiej wybił się słaby rumieniec. Oczy miała duże, bardzo szafirowe, łagodne, ale żywe i bystre. Mimowolne może, lecz bystre spojrzenie rzuciła dokoła pokoju, zmieszała się więcej jeszcze i głębiej się zarumieniła, ale czyniąc nad sobą wysilenie, podniosła wzrok na stojącą przed