Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podaną mu przez brata, z której uśmiechała się twarz kobiety może trzydziestoletniej, śliczna istotnie, rozumna, pełna wdzięku i słodyczy. Patrzył długo, bo czar wielki bił ku niemu z jej oczu mądrych i dobrych, z uśmiechu zamyślonego, z bogactwa włosów, upiętych malowniczo nad czołem otwartem i szlachetnem. Po kilku minutach zaledwie oddając bratu fotografię, rzekł:
— Szczęśliwy jesteś Wiktorze. Przeżyjesz po raz drugi ten poemat życia. Ja, który nie przeżyłem żadnego...
— Tak, tak — przerwał mu mowę Wiktor — małżeństwo z tą kobietą można rzeczywiście nazwać poematem...
I usiadłszy obok brata, zaczął mu obszernie rozpowiadać wdzięki i zalety narzeczonej. Nie skąpił szczegółów; kobietę kochaną rozbierał poprostu przed słuchaczem, zarówno fizycznie jak moralnie. Rozgrzał się i uniósł do tego stopnia, że wyrażenia poetyczne albo namiętne wplatały się mu w mowę. Dostał silnego blasku w oczach i rumieńców na policzkach. Mówił długo, powiedział nazwisko narzeczonej. Była to młoda wdowa, która pierwszego męża nie kochała; miała majątek, co nigdy niczemu nie przeszkadza; różnica wieku jest trochę zadużą, ale nie budzi to w nim obawy najmniej-