Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chem. Jak to można tak wiecznie się uśmiechać?
To kłucie dzieci zabolało matkę. Zcicha i z zalęknieniem przemówiła:
— Moja Rózieczko, jeżeli to mówisz do Anielki, jest to tak właściwem jej wiekowi...
Rozalia ze zdumionem spojrzeniem na siostrę i wzruszeniem ramion przerwała:
— Ja do Anielki mówiłam? Czyż nie można wypowiedzieć zdania bez zastosowywania go do kogokolwiek? Są zresztą różne gusta. O ile twarze, wiecznie uśmiechnione, wprawiają mię w podziw, o tyle znowu sposób jedzenia prędki i łapczywy wstręt we mnie obudza. Jest w tem coś zwierzęcego.
To stosowało się do Hornicza, który po kilkogodzinnem przebywaniu na polu i w stodole z apetytem jadł w tej chwili jakieś bardzo niewytworne zrazy. Na różowej i zwiędłej twarzy Sabiny odmalowała się dolegliwość silniejsza, niż przedtem. Z większą łatwością przenosiła złośliwość siostry względem dzieci, niż względem męża, dzieci bowiem, zawdzięczając wiele Rozalii, mogły też znieść od niej jakąś przykrość. Uczyła je pracowicie i umiejętnie, była też dla nich w chwilach dobrych bardzo dobrą i tkliwą. Bywała też nieraz dobrą i dla szwagra, ale gdy stawała się złą, sprawiało to Sabinie