Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dotykałem ich dłonią lub ustami, sto strun brało we mnie akord taki, że przestawałem słyszeć świat i samego siebie. Teraz, kładłem tylko wzrok na tej harfie mojej, ale zbuntowały się od tego wszystkie moje zmysły. Nie wiedząc jak i kiedy, wziąłem jej rękę.
— Czy podobna? Oktawio... pomyśl... przypomnij sobie... Walczmy. Spróbuj walczyć. Czy podobna, abyś z woli własnej... bez walki... Czyż to być może?
Podniosła na mnie wzrok oszklony wilgocią, i trochę blada, wyraźnie jednak powiedziała:
— To być musi.
Wówczas powstał we mnie demon zemsty i ze spokojem doskonałym zapytał:
— Co być musi?
Ach, jakże była zmieszaną i jak cieszyłem się jej zmieszaniem! Było to tak trudnem do powiedzenia, że nic nie mówiła. Więc ja zacząłem ze spokojem wielkim i z uśmiechem:
— Jest przypuszczenie, że Kalif utracił słowo tajemnicze, które przed nim otwierało Sezam. Nie należy mniemać, aby ten Sezam zawierał tylko złoto i perły, bo znajdowały się też w nim i laury. Kalif bez pereł, złota i laurów przemieni się na Fellaha, kopiącego ziemię. Więc z podaniem mu ręki do przechadzki długiej zaczekajmy, aż się rozwiąże