Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
III.

Wielkie to jeszcze pytanie: czy ten uczony człowiek, choćby ciało moje tak wyleczył, abym po tysiąckroć nie złorzeczył temu, że było leczonem? Bo jeżeli mam nie grać, po tysiąckroć wolę nie żyć. A ręka moja jest chorą — prawa ręka. Już w czasie choroby miałem błyski pojęcia o tem, że dzieje się z nią coś niedobrego. Teraz doświadczam trwogi ciągłej, a niekiedy przeszywającej. Bo to narzędzie moje. Po raz pierwszy zjawia się w myśli pytanie: com wart bez tego narzędzia? Po raz pierwszy próbuję zajrzeć w oczy, nie artyście, ale człowiekowi. Bo po za muzykiem jest człowiek. Jeżeli muzyk zginie, jaki człowiek pozostanie? Mam przedsmak czegoś niedobrego i nie chcę jeszcze o tem myśleć.
Nie, nie, nie! Muzyk nie zginie. Wyzdrowieję przecież. To przejdzie! Co? Rzecz bardzo drobna. Bóle doświadczane w ramieniu i niemożność wykonywania pewnej seryi ruchów. Chcę wyciągnąć ramię nad głowę i sięgam niem tylko do wysokości czoła; jest sztywnem i wydaje się skróconem. Nic więcej. Męczarni żadnych. Wprost: bagatela, na której, jak na włosku, zawieszonem jest wszyst-