Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

amarantowem wiją się jaśniejsze nieco arabeski. Myślę, że to obicie kiedyś już widziałem, tylko nie pamiętam kiedy i gdzie. Potem przypominam sobie, że to jest pokój hotelowy, w którym zamieszkałem na czas pobytu mego w mieście rodzinnem. Nic nie rozumiem. Dlaczego leżę? Czy to noc jeszcze? Ale ulica wrze pełnym ruchem dziennym! Kto jest ta kobieta, po co tu przyszła i co robi? Z tej maszyny, rogatej i żółtym płomykiem błyszczącej, w zmroku dobywa się woń ckliwa. Pani! Pani! Kto pani?... czego tu?... Nie mogę mówić! Mówię i czuję sam, że tylko ustami poruszam; głosu swego nie słyszę. Nic nie rozumiem.
Nakoniec błysk pojęcia... Ach, tak! prawda! Przypominam sobie! Po tym wielkim koncercie uczułem się bardzo niezdrowym... dreszcze, bóle... Zapewne chory jestem — dziwi mię to. Miałem zawsze zdrowie żelazne. Ależ i teraz dobrze mi jest zupełnie i gdyby tylko ktokolwiek był łaskaw podać skrzypce... Pani! Proszę mi podać skrzypce... tam... na stole... Nie słyszy! Prawda, że i ja głosu swego nie słyszę. Sam wezmę... dobrze tylko ręce wyciągnę i wezmę skrzypce... Co to? Prawej ręki niema! Gdzie moja ręka? Prawej ręki nie mam! Pani! Pani! ręka moja! Gdzie moja ręka? Proszę mi oddać rękę! Ja