Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Godzina jeszcze upłynęła, zanim została samą.
Kiedy turkot uwożącego jej gościa powozu oddalał się w ulicy, stała pośród salonu zamyślona. Tylko co wysłuchała zegara, uderzającego północ, minął już więc ten nieskończenie długi wieczór zimowy... A gdzież podziały się owe strachy nudy i smutku, które ku niej wraz z owym gościem przybyć miały?
Pilno też jej do dnia jutrzejszego. Pragnie, aby nastąpił jak najprędzej, tyle ma pilnej roboty. Trzeba będzie zaraz po wstaniu pójść do księgarni, potem do niego... Weźmie ze sobą służącą i wraz z nią opatrzy jego odzież, aby naprawić, odnowić, sprawić zresztą, co będzie trzeba. Musi też zobaczyć, czy wygodne ma sprzęty... możeby odrazu wziąć z sobą ten wyborny fotel i tamten ciepły dywanik pod nogi... Dobrze byłoby wynaleść dla niego i urządzić ciepłe, miłe, ładne mieszkanko... cóż, kiedy wisusy na przeszkodzie stoją!
Zaśmiała się na to wspomnienie. Możeby ich do szkół... a przy nim umieścić tę biedną, niemłodą kobietę, która niegdyś nauczycielką jej była, a teraz jest prawie w nędzy. Doglądałaby go, czytałaby mu, ilekroć-by tego zapragnął i wybornie byłoby im ze sobą... Wisusy w szkolnych mundurkach odwiedza-