Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krości. Przeciwnie, wracając do drzwi, pomyślała:
— Pewno, pewno, że byłoby mu zdrowo, gdyby pijał wino!
Przelotnie spojrzała na kominek.
— Wiesz co, dziaduniu?... zapalimy sobie ogień na kominku. Będzie nam cieplej i weselej!
Chciała znowu dzwonić, ale namyśliła się.
— Nikogo nam nie trzeba. Obce uszy rozmowie przeszkadzają. Zapalę sama!
Przed żelazną kratką na ziemi przysiadła i ułożony w kominku stosik drewek podpalać zaczęła. Nie udawało się jej; krzesała ogień, przykładała go do drewek — gasł ciągle. Pochylona, z całej siły dmuchała na drobny płomyk, a gdy zgasł znowu, opuściła ręce i obejrzała się na gościa, który teraz, twarzą ku kominkowi obrócony, z wielkiem zajęciem przypatrywał się jej robocie. Po bladych ustach błądził mu uśmiech żartobliwy.
Zaśmiała się.
— To prawda. Pierwszy raz w życiu spróbowałam...
— Pomogę ci.
Mocno oparł się na lasce, aby powstać, ale ku kominkowi postąpił prędzej i rzeźwiej, niż chodził zwykle.