Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego zawsze tak nieśmiało mówisz, dziaduniu?... Zaczynasz mówić i nie kończysz... wchodzisz i patrzysz nawet tak, jak gdybyś się czegoś lękał... Czy to ładnie zawsze się czegoś lękać?... I czegóż lękać się Sewerki, takiej dawnej swojej znajomej?...
Mówiła to z żartobliwą pieszczotą, jak do dziecka, i jak na dziecko, patrzała na niego z uśmiechem nawpół czułym, nawpół żartobliwym.
On, nie patrząc na nią wcale, odpowiedział:
— A tak, masz racyę, oddawna już jestem nieśmiały. Lękam się być natrętnym, naprzykrzyć się, znudzić... bo wszyscy obcy, dalecy... Blizkich swoich nie mam... Jednych przeżyłem, inni daleko... a obcym, dalekim stary grzyb... stary grzyb niemiły...
Przy ostatnich słowach usiłował zaśmiać się, ale tylko po kilka razy z wielkiem zmieszaniem chrząknął i głową pokręcił.
Ona tak blizko przechyliła się ku niemu, że twarzą dotykała prawie jego ramienia...
— Ta Sewerka, którą znasz od tak dawna, nie jest przecież obcą i daleką...
Siwe, gładkie i błyszczące brwi jego zsunęły się trochę i nadały twarzy wyraz surowy. Z niejaką też surowością, choć zawsze nieśmiało, odpowiedział: