Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nawpół oświetlonego salonu patrząc, odpowiedział:
— Całe życie! całe życie... Razem w szkołach... jednostajne zasady i cele... Dobry był. Urodził się bogatym, mógł zostać złym, ale był dobrym. Grobowego pomnika jego nie widziałem... czy na grobowym jego pomniku napisano: był dobrym?... nade wszystko...
— Był też podobno i uczonym?... — wtrąciła.
Gość, ciągle we wpół mroczną przestrzeń zapatrzony, odpowiedział:
— Obaj byliśmy uczonymi... Więcej jest na świecie uczonych, niż dobrych. On był dobrym. To nadewszystko...
— Czemże jest ta dobroć, którą tak nadewszystko cenić trzeba?...
Nie zaraz odpowiedział. Powoli przenosił wzrok z dalekiego punktu przestrzeni na nią, aż po razy kilka wstrząsnął głową i zapytał:
— Nie wiesz?...
Spotkała się teraz wzrokiem z jego oczyma i w głębi ich zobaczyła dalekie, srebrne światło. Raz jeszcze wstrząsnął głową i ciszej, bardzo nieśmiało, zaczął:
— Ja wiem... i gdybyś... gdybyś chciała... ale co tam! Przepraszam! przepraszam!
W zwykły sobie sposób skinął ręką, pochylił głowę i wpatrzył się w stół. Ona krzesło swoje bliżej ku krzesłu jego przysunęła.