Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Skądże dziadunio wiedzieć może, iż jestem zawsze sama?
Jego to jej niezadowolenie strwożyło.
Ciszej jeszcze i nieśmielej, niż zwykle, przemówił:
— Przepraszam! przepraszam!
I umilkszy, z utkwionemi znowu w stół oczyma, znieruchomiał; zdawało się nawet, że po jakiemś niefortunnem spróbowaniu czegoś, bardziej jeszcze, niż przedtem, ociężał, w dół opadł, zbezmyślniał.
Mógł wprawdzie wiedzieć o tem, że zawsze bywała samą, bo i zeszłej zimy i tej, ilekroć do niej przychodził, nikogo przy niej nie znajdował. Ale dziwiło ją, że spostrzegł to i zapamiętał; że, mówiąc o tem, miał w oczach i głowie żałość. Nie zwierzała się wprawdzie przed nikim, ale też nikt na ziemi nie zajmował się nią o tyle, aby zwierzenia jej wywoływać i uprzedzać je współczuciem. On pierwszy — ten zidyociały starzec, ta ruina!
Niezadowolenie, przez dotknięcie się rany jej sprawione, zniknęło. Uczuła coś nakształt i wdzięczności zarazem i powątpiewania. Kto wie, czy w tej ruinie ciała nie płonie jeszcze, choć niekiedy, choć zdalla światełko! Wszak podobno było to niegdyś piękne światło.
Zaczęła przypominać sobie, jakim widy-