Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podniosła wzrok i jakże zdziwiła się widokiem gościa, gdy, nieco naprzód podany, z głową tak pochyloną, aby stojąca na stole lampa widzieć mu jej nie przeszkadzała, — wpatrywał się w nią uporczywie i ze szczególnym wyrazem. Więc te zagasłe i głębokiemi zmarszczkami otoczone oczy, mogły mieć jeszcze jakikolwiek wyraz? Teraz miały bardzo dziwny i niespodziany; bardzo wyraźnie malowała się w nich: litość. On, on, litować się mógł nad kimkolwiek, zwłaszcza nad nią! Przecież w niej przed chwilą to samo uczucie powstało względem niego!
Kiedy wzrok podniosła i spotkały się ich spojrzenia, głową trząść zaczął, a bezbarwne wargi, krótkim siwym włosem porosłe, kilka razy otworzyły się i zamknęły. Chciał coś powiedzieć, ale nie śmiał; nieśmiałość była panującą cechą w wyrazie jego twarzy, w ruchach i głosie. Nakoniec z cicha, zuchwałością własną strwożony, dwa razy wymówił:
— Zawsze sama! zawsze sama!
Uszom swoim wierzyć nie chciała. Więc on mógł jeszcze cokolwiek postrzegać i pamiętać! Ale dotknął głębokiej, tajemnej rany, do której nikomu w świecie przybliżać się nie pozwalała, więc sztywno i trochę niechętnie odrzekła: