Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to czysta rzecz: krzywda moja leży, jak na dłoni. Kto mi ją wyrządził? Kto jej winien? Może nikt, a może też wszyscy i wszystko? To inne historye i rozprawiaj się z niemi sam. Ale ja stanowczo żądam równouprawnienia dla maluczkich i pokrzywdzonych, tak na padołach, jak i na wyżynach przebywających — żądam, aby przypatrywano się im, nietylko z punktu krytycyzmu, ale i z punktu miłosierdzia. Miłosierdzia żądam dla jasnych panów! litości dla milionerów!
Co tu długo mówić! Jesteście bardzo uczeni, macie głowy pełne różnych ciekawych i mądrych różności, ale o wnętrznościach i poruszeniach dusz ludzkich taki obieżyświat, jakim ja byłem, jeżeli tylko ma trochę oleju w głowie, nieraz więcej od was wiedzieć może.
Co powiesz, naprzykład, o takim fakcie?
W jednej ze stolic znałem zbliska świetnego, pięknego, bogatego młodzieńca, pochodzącego z jednej z pierwszych rodzin w kraju i niezmiernie wesoło życie pędzącego. Miły i dobry był z niego towarzysz; lubiliśmy go wszyscy. Przepadały też za nim panie, które bałamucił na wszystkie strony i na wszystkie sposoby, aż mu się jedna z nich najwięcej podobała, zaręczył się z nią i wkrótce miał się ożenić.