Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

...Co to doktorze? Zdaje się, że ja zaśpiewałem! Tak, doprawdy, zaśpiewałem, ale jakimże głosem! Jeszcze mi w uszach chrypi i świszcze od tego własnego śpiewania. Jednak nie wyobrazisz sobie, jaki niegdyś piękny głos posiadałem. Brałem też lekcye śpiewu w Wiedniu i w Paryżu, a panie, słuchając mojego śpiewu, płakały i mdlały. Szkoda! głupstwo, ale szkoda. Natura była dla mnie dobrą matką i dała mi wszystko, co... Nie mogę dłużej mówić! O, miła moja babuniu, dlaczego ty pierwej... dlaczego ty dłużej... Nie mogę już więcej... Oddechu brak — i tak mi smutno! Morfiny, doktorze!


VII.

Lepiej mi dziś. Wczoraj cierpiałem bardzo, ale dziś mi lepiej.
Nie rób surowej miny, bo ci z nią nie do twarzy i nic ona nie pomoże. Mówić będę, bo chcę. I ty także chcesz mnie słuchać, tylko obowiązek ci nakazuje... i t. d. i t. d. Nie praw komunałów; głębiej wniknij w moją duszę, gwałtowną potrzebę jej zrozum i słuchaj.
O czemże-to było i na czem stanąłem? A! wiem już... słuchaj!
Zaszeleściły śpiewające paprocie i z gę-