Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skich i niemorskich. Kobiecym był wprawdzie, ale nie czuć w nim było ani młodości, ani srebrzystości, ani roztęsknionego serca, ani melancholii. Czuć w nim było owszem dwie rzeczy, o których wyobrażamy sobie, że nigdy w parze nie chodzą: starość i wesołość. Najzabawniejszem było to, że stary, dygocący głos, na wesołą nutę śpiewający, pochodził niewiedzieć skąd, zpośród paproci wprawdzie, ale od istoty zupełnie niewidzialnej. Było to zupełnie tak, jak gdyby paprocie same śpiewały piosnkę, której potem nauczyłem się na pamięć i dziś jeszcze słowa i nutę pamiętam.

Szedłem sobie przez dolinę,
Napotkałem tam dziewczynę,
Skłoniłem się jak należy,
Zapytałem: dokąd bieży?
Hej ha, hejże ha!

Biegam, biegam, sama nie wiem
Kędy i którędy,
Żeby była czyja łaska
Wyprowadzić z tego laska.
Hej ha, hejże ha!

Wziąłem ją za białą rączkę,
Wyprowadziłem na łączkę,
Oto tutaj, dróżka twoja,
Bywaj zdrowa, duszko moja!
Hej ha, hejże ha!