Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mość indyjskiego fakira, aby mi w gębie i nosie zagnieździły się pszczoły. W ten sposób byłbym przynajmniej jakiemukolwiek stworzeniu na świecie potrzebnym, a sam przestałbym czuć ciężar własnej osoby i jej niesłychanego nieszczęścia.
Tak przeszło mi dni kilka, gdy raz mimowoli spojrzałem w okno i doznałem takiego uczucia, jakby ktoś bardzo ładny uśmiechnął się do mnie. Był to bardzo ładny dzień jesienny. Schwyciłem czapkę, prędko przeszedłem dziedziniec, potem jakiś kawał pola i jakiś kawał łąki, aż wszedłem do lasu, który, według rady mojego wuja, sprzedać miałem, aby za jego cenę pozbyć się części najpilniejszych długów. Teraz przecież stał on jeszcze, i jego-to właśnie widok, w połączeniu z łagodną światłością słoneczną i włóczącem się po łące srebrem pajęczyn, wyciągnął mię był na tę przechadzkę i wytrwałości w niej użyczał.
Gdy mówię, że te widoki na przechadzkę mię wyciągnęły, nie chcę bynajmniej powiedzieć przez to, że wpadłem w podziw i zachwyt nad pięknościami natury. Podziwiałem je i zachwycałem się niemi wprawdzie nieraz; aby ujrzeć je, chodziłem nad przepaściami, wdrapywałem się na zawrotne wysokości, spuszczałem się w otchłanie; ale wszystko to