Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



I.

Więc już tylko kilka tygodni, albo i kilkanaście dni, życia obiecujesz mi, doktorze. Dobrze. Za szczerość, o którą dla ważnych przyczyn prosiłem, dziękuję i ani dziwię się ani się bardzo smucę. Piłem życie zdwojonymi haustami, więc też dwa razy prędzej wypiłem je, niż inni; szumnym i wezbranym potokiem płynęło, więc też nie dziw, że wcześnie ucicha. Rzecz to prosta. Przyjmuję ją tak, jak człowiek do ostatka z rozumu nie obrany przyjąć musi spełniające się na nim prawo natury. Zresztą, może i nie byłbym tak rozsądny, gdybym czuł się zrozpaczonym, to jest, gdyby mię wraz z obietnicą życia opuszczała nadzieja szczęścia, czy choćby przelotnych rozkoszy. Ale, czegóż ja, — ruina ciała i duszy, — mógłbym spodziewać się od przyszłości, jeśliby ona dla mnie istniała? Długiego ciągu bezsennych nocy, dni w bezdennem