Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

malowaliśmy wspólnie i zadziwiająco zgodnie. Rozumiała to dobrze. Kochała mię, pomimo wszystko, co zaszło; nie wątpię o tem i nigdy wątpić nie będę. Okazywała mi to tak, jak tylko takie kobiety okazywać umieją. W oczach, uśmiechach, drgnieniach brwi, w modulacyach głosu i samym sposobie milczenia — raje obietnic; w uścisku ręki, w pochyleniu się kibici, gdyśmy walca tańczyli, lub w przelotnej jej posągowości, gdy jej sortie du bal podawałem — słabe zaczątki ich spełnienia. Nie znałem kobiety, któraby w równej z nią mierze umiała grać na wszystkich strunach zmysłów i duszy mężczyzny, nadzieję w zwątpienie i rozpacz w najrozkośniejsze z upojeń przemieniać. Cudna istota! Wówczas naprzykład, gdy spiorunowany nagłą wieścią o wyjeździe jej z rodzicami za granicę, stałem jak posąg, na którego bladem obliczu wyryte jest słowo: rozpacz, przechodząc, zcicha rzekła: »Jedź z nami!« Zdaje się nic: dwa krótkie słówka; ale to spojrzenie, które im towarzyszyło, to drgnienie warg, to opuszczenie wyrazu pan, który jednak wrócił potem w zdwojonej ilości... Gdybym wieki przeżył, nie zapomniałbym tego ogromu artyzmu, które zmieścić potrafiła w tej jednej chwilce, w tem mgnieniu oka... Naturalnie, strzałą latałem wszędzie, gdzie tylko miałem nadzieję