Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzeki już płynął. Czy był dobrym pływakiem, czy dość młodości i sił posiadał, aby uniknąć podstępów wody, które tamtego w nurty jej porwały — nikt z patrzących nie wiedział; ale grobowa cisza zapanowała na brzegu, gdy pod falą zniknął, a w ogromne westchnienie przemieniła się wtedy, gdy znów ukazał się nad nią, wlokąc za sobą ciężar, z którego widać tylko było, mieniące się z błękitem wody, złote smugi włosów. Nie; pływakiem bardzo biegłym i wprawnym on nie jest, bo żony i matki tych, dla których woda tajemnic nie ma, z drżeniem spostrzegają, że choć połowę ledwie drogi swojej przebył, ręce jego pracują z wysiłkiem i pierś coraz szybcej, mozolniej powietrze chwyta. Może zagrożonemu zginięciem nic nie pomógłszy, sam jeszcze zginie.... Może im obu w porę przybędzie pomoc, bo już rzeką, z całych sił rąk i wioseł popychane, z tej i z tamtej strony lecą czółna, a brzegiem z chat najbliższych i pól sąsiednich biegną, pędzą ludzie. Ale on, ów śmiertelnie na wodzie pracujący człowiek, ma wolę, która siłom wyczerpać się nie pozwala. Spoczywa chwilę, potem płynie znowu, już, już ma zdrętwieć i znowu zapał krew mu rozgrzewa, już razem ze swoim ciężarem spływa pod falę i raz jeszcze uparty, zawzięty z pod niej się wydobywa, aż zwy-