Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kapryśnym i niebezpiecznym żywiołem, po którego powierzchni igrał, jak jaskółka. Widzami były same kobiety, żony i matki rybaków, w rozsianych niedaleko chatach osiadłych, a to pacholę, wesołe i śmiałe, było krwią z ich krwi i kością z ich kości, bo dzieckiem jednej z nich, a ulubieńcem wszystkich. Jedna też z nich, u samej wody siedząca, często rękę z wrzecionem w dół opuszczała, a drugą naprzód wyciągając ze śmiechem, przed którym z twarzy jej uciekały zmarszczki, wołała: »Patrzcie! patrzcie!« Tamte patrzały i podziwiały: »Oto zuch!« Młodziutkie zaś dziewczę, tak, jak ów zuch, rumiane, nakształt rybitwy porwało się z nad wody i klaszcząc w ręce brzegiem biegło, za niem stadem zerwały się, leciały i srebrem śmiechu przestrzeń napełniały jej rówieśnice. Wtem, wszystkie te postacie znieruchomiały, jak wyprężone struny, i ze wszystkich ich piersi wydarł się ów wielki, jednogłośny krzyk, który melancholika z odmętu ciemnych myśli wyrwał. Spojrzał na rzekę, spostrzegł czółenko dnem obrócone ku górze i z wolą fali pomykające daleko, a gdzieindziej kołującą, wzburzoną, rozgniewaną wodę. Zrozumiał, z szybkością myśli, do upragnionego celu lecącej, zwierzchnią swą odzież na piasek wybrzeża rzucił — i ku owemu rozgniewanemu punktowi