Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Westalka.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oj, oj, wolałbym rzecz tę inaczej obrócić! (do Kornelii) Słuchowi swemu, nie tobie, pani, wierzyć nie chcę. Ty, pani? może cię pamięć myli?

Kornelia (oschle).

Ja, Kornelia Sabina, z kolei swojej czuwałam nad ogniem świętym, — gdy zgasł!

Arcykapłan (z ciągłem zakłopotaniem).

Zapewne ciężką niemocą dotknęli cię bogowie?

Kornelia (jak wyżej).

Nie, noc pogodną spędziłam w ogrodzie.

Edyl Sofroniusz.

A! ona to więc tam była!

Waleryusz.

Byłem pewny, że to ona...

Arcykapłan (do połowy twarz w todze ukrywając).

Córka rodu powielekroć konsularnego... Co ja teraz pocznę? (Usuwa się i cicho z członkami kolegium rozmawia).

Prefekt Rzymu.

A teraz kolej na mnie, stróża rzeczy publicznych i świętych praw ojczyzny. Niema przyczyny godziwej, któraby mężowi dawała prawo wstąpienia śród nocy do siedliska westalek. Czekać więc musiałem wschodu dnia, aby tu przybyć; ale przybywam ze słowem tak strasznem, że od niego zblednąć musi twarz śmiertelna. Dziś w nocy widziano dziewicę Westy w objęciach mężczyzny...

Klaudya, Paulina, Pompilia (ze zgrozą).

Nieśmiertelni bogowie! Jeszcze i to...