Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Westalka.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Gigea.

To od woli zależy, turkawko; naprzód od woli bogów, naturalnie, ale potem i człowieka. Owszem, noc jest świeżą i wonną; tu tylko spalony jęczmień, za pozwoleniem, śmierdzi.

Helia (patrząc na otwarte drzwi).

Platany nieruchome, za ich gałęźmi gwiazdy, a pod palmami białe chryzantemy, które przed zmrokiem polewałam sama. Motyle zawieszały się do snu na brzegach kielichów, które je teraz kołyszą w zefirze i rosie... Dobrze motylom!

Gigea.

Zrób, jak motyle. Idź pomiędzy kwiaty...

Helia.

Innym razem uczynić to mogę; dziś nie. Nad świętym ogniem czuwam (Postępuje zwolna ku drzwiom) Tak mię ciągnie ku sobie ta cudna noc! Możeby mi powiedziała, że Kornelia kłamie!

Gigea (zabiegłszy jej drogę, szerzej drzwi otwiera).

Ja prosta kobieta, jednak wolałabym nie trzymać w garści sestercyów, niż nie widzieć gwiazd na niebie! Stara jestem, a na Wenerę, w taką noc, jeszczeby mi może chłystek jaki głowę zawrócić zdołał! Tobie zaś to właściwe; tobie należy się jeszcze wszystko: gwiazdy, kwiaty, zefiry, rosy i co tam więcej jest takiego. Miłość też... Idź do ogrodu...

Helia.

Miłość! Coś ty rzekła, Gigeo! miłość! Jam dziewica Westy! mnie to wzbronione. I dobrze. Nikt nikogo nie kocha... pocóż być igraszką...