narzeczonej. Fale to kołysały nim miękko, albo też porywały go w ogniste, burzliwe jakieś odmęty, a ile razy wezbrały z całą potęgą swą i kędyś wysoko, pod samem słońcem, zda się, drżały i wzdychały tęsknotą niewysłowioną, namiętnością nie tłumioną już nawet, zasłuchanego młodzieńca, przebiegał od stóp do głowy dreszcz rozkoszy — boleśnej niemal, tak nieznanej mu dotąd, tak potężnej i przejmującej. Był pewnym, a był tak pewnym jak tego że żyje i kocha, iż Delicya śpiewała dla niego i do niego, że każdy ton jej głosu, był wyrazem przez serce jej, jego sercu posyłanym. To też w odpowiedź na te wołania jej i westchnienia, leciały z ocienionej framugi okna ku w pełni i rzęsiście oświetlonej postaci dziewiczej, w głębinach ducha Cezarego wymawiane słowa miłości bez granic i promienistej jak szczęście nadziei. Z pod dłoni którą przysłaniał on sobie czoło, oczy jego świeciły jak dwie gwiazdy gorejące a nieskazitelne. Parę razy oszkliła je łza. Była to łza niewysłowionej wdzięczności dla kobiety, która mu dała ogromne to niespodziewane szczęście, — przez którą i dla której po raz pierwszy w życiu uczuł się mężczyzną czującym, myślącym i żyjącym w pełni.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/584
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.