Pani Żulieta, cicha i nieruchoma jak posąg, siedziała na kanapie, w cieniu nieco, a oczy jej tkwiące nieustannie w twarzach dwojga młodych ludzi, zdradzały radość wielką i dumę połączoną z większą może jeszcze trwogą. Widziała ona, wyraźnie widziała, że nić przyszłości najukochańszego jej dziecka, którą była z takiem staraniem i tak zręcznie wysnuła, rwała się w jej oczach. Tuż obok wprawdzie i najniespodzianiej w świecie wypływała nić druga, świetniejsza jeszcze od pierwszej, ale — czy będzie można zawiesić na niej widoki i nadzieje przyszłości, z taką pewnością jak na tamtej? czy obie razem nici te, jedna przez drugą pochłonięte, nieznikną we mgle marnych ułud i zręcznych prządek, nie wyrzucą znowu na wydmę wiejskiej, a małoszlacheckiej nudy i samotności? Były to pytania, które trwogą napełniały serce p. Żuliety i skłaniały ją do głębokiego zastanawiania się nad położeniem pełnem już teraz wątpliwości i niebezpieczeństw.
Henryk który sam grał także i śpiewał, mięszał się od czasu do czasu do muzykalnych ćwiczeń młodej pary. Cezary zaś siedząc we framudze okna, w cieniu i odosobnieniu, z czołem wspartem na dłoni, całą istotą swą tonął w falach głosu
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/583
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.