Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/575

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jemnie — nie patrzę ani w kalendarz, ani na zegarek! Otóż bądź tak dobry Cezary, zaczekaj na mnie jutro do 1-szej, przyjadę do ciebie i pojedziemy do pań tych razem. Dobrze?
Cezary po stokroć powtórzyłby: dobrze! tak go radowała przychylność przez brata stryjecznego okazana ukochanym, a tak przez innych gardzonym istotom. Zanim wszedł z powrotem na pierwsze piętro hotelu, ślubował w myśli Wilhelmowi przyjaźń dozgonną i gdyby w tej chwili wypadła mu potrzeba rzucenia się dla niego w ogień lub w wodę, uczyniłby to z pewnością, bez chwili wahania się i namysłu.
Radość Cezarego zaćmioną przecież dnia tego została niezwykłym wcale humorem, w jakim wracając do apartamentu p. Żuliety, znalazł matkę i córkę. Matka dziwnie jakoś zamyśloną była przez dzień cały, jakby zmartwioną i od czasu do czasu, niespokojne widocznie wejrzenia rzucała na Delicyą, która milcząca i bledsza niż zwykle, ale ze szczególnie jakoś, gorączkowo niemal błyszczącem okiem, niezmiernie mało i z musu tylko, jakby rozmawiała z narzeczonym. W połowie nakoniec wieczora, w chwili właśnie gdy Cezary siedząc przy narzeczonej, zdobył się na niezmier-