Pani Żulietta szybko powstała z krzesła, tłumiąc w sobie spazmatyczny płacz i śmiech, który ją zwykł był ogarniać we wszystkich wielkich wydarzeniach jej życia, ucałowała raz jeszcze kolana i ręce „najdroższej cioci”, „Opatrzności swej”, „swego anioła stróża” i nie rzuciwszy już więcej przelotnego nawet spojrzenia na stół klejnotami okryty, wybiegła z salonu. W sieni, gdy owijała się sobolowem futrem usta jej drżały jak w febrze i mimowoli jakby szeptały: hrabina Pompalińska! hrabina Pompalińska!
Stawiając drobną stopę, na stopniu karety na saniach, wymówiła głośniej już nieco: hr. Delicya z Kniksów Pompalińska! A gdy drzwiczki powozu zamknęły się już za nią i konie ruszyły, upadła na poduszki karety, głośno już zawołała: hr. Pompalińska moja córka! i... zaniosła się serdecznym śmiechem!