niewidywanym u niego nigdy, z tajemniczych zda się głębin jego istoty buchającym ogniem. Po długiej chwili wpatrywania się takiego w spłowiały dagierotyp, usta jego poruszyły się i wymówiły nawpół głośno.
— Jakże dobrą masz pamięć, Cecylio! jakże wytrwale obdarzasz mię dowodami swej pamięci! Dziwna! dziwna, biedna kobieta!
Po wymówieniu wyrazów tych, wzrok hrabiego osuwać się począł z dagierotypu i gasnąć powoli. W parę minut potem wyciągnął się on wygodniej na swym długim, niskim fotelu, zimnem już, przezroczystem jak odłam lodu okiem patrzył wokół pokoju, po wszystkich tych miejscach, na których przed kwadransem stali i siedzieli, o względy jego współubiegali się i o sprawach, a zaszczytach domu radzili członkowie jego rodziny; uśmiechnął się zwykłym już sobie sposobem znudzonym i nieco szyderskim, poczem z powolnym gestem ręki, oznaczającym głębokie znużenie, wymówił jeszcze:
— Próżność nad próżnościami i wszystko próżność!