Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnął rękę w stronę, w któréj brzmiał dzwonek, i wymówił:
— Odjadę. Na progu tym zostawię ostatnią iskrę nadziei. Błogosławię ci raz jeszcze, Rozalio, i żegnam cię. Przebacz mi, jeżeli możesz, i źle o mnie nie wspominaj. Nie zobaczysz już mnie nigdy. Bądź zdrowa i szczęśliwa!
Popatrzył na nią jeszcze parę sekund, potém zwrócił się zwolna i ciężkim krokiem ku drzwiom zmierzał.
Rozalia porwała się z siedzenia, jakby gwałtowną jakąś siłą podniesiona, i wytężyła na niego wzrok, który znowu srebrnemi łzami zachodził. Gdy był już na progu, załamała ręce, wyciągnęła je ku niemu i krzyknęła:
— Agenor!
W krzyku jéj tysiące splątanych ozwało się uczuć: boleści, szczęścia, prośby, słodyczy, przebaczenia, namiętnych wspomnień i żalów.
Odwrócił się i stanął jak wryty. Patrzyli na siebie kilka sekund, łzy ćmiły ich oczy i rumieńce poczęły występować na twarze. W końcu z piersi Rozalii wyrwały się słowa:
— A ja kimże jestem, jeśli nie rozbitkiem także tego świata, który mi dał życie? kimże jestem, jeśli nie marnotrawném dzieckiem, które zmarnowało nędznie dni swoje młode? Jesteś żebrakiem... a więc dobrze: przyjmuję cię, jako takiego... kocham cię, jako