Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Upłynęło kilka sekund, w czasie których dwoje tych ludzi znowu patrzyło na siebie z wytężeniem, wcale nie pamiętając o obecności kogoś trzeciego. W końcu Agenor postąpił parę kroków w stronę Rozalii, ale ona szybko wyciągnęła rękę z giestem nakazującym i odpychającym zarazem. Pierś mężczyzny podniosła się westchnieniem.
— Rozalio — wymówił bezdźwięcznym głosem — także mnie witasz po dwóch latach niewidzenia?
Rozalia zaśmiała się właściwym sobie, a tak dobrze mi znanym, cichym, przeszywającym chichotem.
Przestała śmiać się i rzekła:
— Pan życzy sobie, abym go witała inaczéj? Pan czuje, i uznaje w sumieniu swojém, że zasłużył na inne z méj strony powitanie? Czy pan tak czuje i uznaje w sumieniu swojém? Dziwi mnie to wielce, bo ja czuję i uznaję, że byłam dotąd szaloną, bezrozumną, odartą ze wszelkiéj dumy kobietą, witając go inaczéj!
— Spodziewam się — odezwał się Agenor cichym i smutnym tonem — spodziewam się, że zechcesz przynajmniéj mnie wysłuchać!
Rozalia wybuchnęła znowu:
— O! alboż raz słuchałam już pana? Alboż nie zanadto na nieszczęście moje słuchałam pana? Cóż mi pan nowego masz do powiedzenia? Zapewne to, że dowiedziawszy się o chorobie i blizkiéj śmierci mo-