Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w przedmiot jakiś chciwie się wpatrywała oczyma, które gorzały i wilgotniały naprzemian. Na bladych przedtém jéj policzkach, leżały teraz dwa głębokie rumieńce. Milczała i tylko wargi jéj drgały chwilami, jak u osoby, która tłumi w sobie płacz, lub śmiech gwałtowny.
Postąpiłam żywo, lecz, stanąwszy we drzwiach, zostałam znowu zdziwioną. Sądziłam, że Rozalia sama jedna znajduje się w pokoju, gdy tymczasem wzrok mój zaraz u progu upadł na mężczyznę, który o kilkanaście kroków od Rozalii, stał zwrócony do mnie plecami, a bokiem do drzwi ogrodowych, wpół otwartych i wiejących przejmującym jesiennym wiatrem. Mężczyzna w podróżném był i dość wytworném ubraniu, przez ramię miał przewieszoną skórzaną torebkę, a w ręku trzymał podróżny, okrągły kapelusz. Lubo nie mogłam widziéć jego twarzy, postać jego wydała mi się dobrze znaną. Ciemne włosy, tu i owdzie przypruszone lekką siwizną, okrywały mu głowę, która opadała na piersi, jak u winowajcy, lub człowieka bardzo wzruszonego, czy zmieszanego. Rozalia patrzyła na mężczyznę tego, jak w tęczę, oddech jéj był szybkim, palce splecionych rąk coraz mocniéj się zaciskały, ale — milczała.
Nie wiedziałam, co mam czynić. Pomyślałam jednak, że należało mi koniecznie pożegnać Rozalią, i postąpiłam na przód. Na szelest moich kroków męż-