Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadziła go ze spokojem i powagą na czole, z dwoma niewyschłemi jeszcze strumieniami łez na policzkach, ze wzrokiem wpatrzonym gdzieś daleko, daleko, niby w wiekuistą nieskończoność... Przechodząc koło mnie, uścisnęła mi rękę i, nachyliwszy się ku mnie, szepnęła:
— Widzisz, Wacławo, jak szczęśliwie los zrządził, że on mnie nie pokochał... kto wié, czy mogła-bym teraz poświęcić życie moje nieszczęśliwemu bratu...
Nie będę się rozwodziła nad postępkiem Emilii. Potępią go zapewne ludzie, tak zwani srogich zasad, bo ujrzą w nim pobłażanie dla występku; ale znajdzie on oddźwięk w sercach wszystkich, którzy imię chrześcijan noszą nietylko jako szyld wygodny, a ze wszystkich ludzi kochają najwięcéj najnieszczęśliwszych.

XXV.

Goście rozjeżdżali się, a każdy z nich, opuszczając salon, żegnał moję matkę głębokim ukłonem i pełném uprzejmości słowem. Zdawało-by się, że po długiém zapomnieniu, wszyscy ci ludzie nagle przypomnieli sobie o niéj, i że widok jéj najżywszą im sprawiał radość.
To samo zupełnie i mnie spotkało. Mężczyźni, mianowicie młodzi i nieżonaci, przesadzali się w oka-