Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechem, to z zadziwiającą szybkością obiegały wokoło wszystkie przedmioty, jakby szukając czegoś, z trwogą i pożądliwością zarazem.
Położyła rękę jego na swém ramieniu i patrzyła mu w twarz oczyma, w których, za srebrną osłoną łez, tkwiła bezdnia boleści, a zarazem miłości.
Dawał się jéj powodować, jak dziecko.
— Henryku! — mówiła mu — obudź się, przyjdź do siebie! poznaj mię! Jam siostra twoja, stoję przy tobie i nie opuszczę cię! Jedna matka była twoją i moją matką, wzrośliśmy razem. Henryku! spójrz na mnie! ja się na ciebie za nic, za nic nie gniewam, ja tobą nie pogardzam! ja cię kocham... tyś taki nieszczęśliwy...
I nic więcéj nad te proste chrześcijańskie słowa wymówić nie mogła. Ale on usłyszał ją z głębi téj otchłani, w jaką zapadł rozum jego; spojrzał na nią, wymówił jéj imię i, chwytając jéj rękę, tak jak tonący chwyta deskę, pływającą przed nim wśród morskich bałwanów, okropnym głosem zawołał:
— Uciekajmy!
Wszyscy obecni rozstąpili się śród ciszy ogólnéj, i w środku salonu utworzyło się wyjście szerokie, którém postępowała ta dziwna para. On całym ciężarem swego ciała wspierał się na jéj ramieniu, powłóczył nogami, jak starzec, bełkotał słowa niewyraźne, nieprzytomnym przerywane śmiechem, i rzucał na wszystkie strony oczyma obłąkanemi. Ona