Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzenie. Szybko odwrócił szkła w inną stronę, ale policzek zadrgał mu kilka razy, raz po raz wybladłe usta wykrzywiły się niewyraźnym uśmiechem, ceglaste plamy wystąpiły w zapadłościach policzków, i przedłużając się, zbiegły się aż do głębi przykréj zmarszczki, która rysowała czoło. Emilka mocniéj mi rękę ścisnęła.
— Patrz — szepnęła — można-by rzec, że widok twój przeraża go, i że w téj chwili nawpół tylko jest przytomnym.
W istocie, drżącą ręką powiódł po czole, które jak nagle zarumieniło się, tak nagle zbladło. Przypomniałam sobie rozmowę jego z panem Rudolfem, któréj byłam obecną, owo biuro tajemnicze o dwóch rękach bronzowych, trzymających świecznik sześcioramienny, i groźne słowa, jakie wymówił pan Rudolf, wychodząc wtedy z jego gabinetu.
Nie miałam czasu dłuższych czynić uwag i przypomnień, bo nagle cisza głęboka zaległa salon, umilkły szepty, miłosierne panie przestały pocieszać nieutuloną w żalu panią Rudolfową, poważni panowie przestali uśmiechać się do Henryka milionera, złoty kluczyk donośnie dźwięknął w zamku hebanowéj szkatułki, i przez kilka sekund pieczęcie herbowne z głuchym łoskotem łamały się z kolei pod palcami prawnika.
I cicho było, bardzo cicho! Zdawało się, że pod wysokim sufitem, na złotych swych i brylantowych