Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aż nadszedł pewien wieczór ciepły, wonny, wieczór, podobny do wszystkich innych letnich wieczorów. Jakże daleko byłam od myśli, że zaznaczy się on w mojém życiu nigdy niezatartém wspomnieniem i rozpocznie dla mnie cały szereg dni, miesięcy i lat takich, o jakich marzyłam i marzyć wzbraniałam sobie.
W domu cicho było. Matka moja i Binia wyszły na przechadzkę, czy gdzieś w sąsiedztwo, nie pomnę, ja siedziałam z Emilką w altance, urządzonéj tuż pod ścianą domu, i przez liście dzikiego winogradu zamyślonym wzrokiem patrzyłam na gniazdko drobnego ptaszęcia, usłane w rozłożystym krzaku bzu, tuż prawie nad mojém ramieniem. Emilka milczała także, błękitne oczy jéj lśniły śród zmroku łagodnym ogniem, jaki w nich zawsze płonął, i przechodziły od kwiatów, rosnących u jéj stóp, do nieba, przeglądającego przez ażurową zasłonę liści, posłuszne zapewne jéj myślom, które coraz więcéj odrywały się od ziemi i wszystkich jéj ozdób i obietnic.
Nagle, tuż przy nas, i nieco tylko nad naszemi głowami, otworzyło się okno i wyjrzały przez nie dwie twarze, promieniejące śród zmroku blaskiem rozlanego na nich szczęścia. Była to Madzia i Franuś, zaręczeni z sobą oddawna i pobłogosławieni listownie przez ojca Madzi, a czekający tylko jego powrotu, aby podać sobie ręce u ślubnego ołtarza.
Młoda dziewica białą ręką uchyliła wpół przysła-