Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Michale! — zawołała raz jeszcze Zenia, gdyż nic więcéj wymówić nie była zdolną. Ale Michał nie słyszał już tego okrzyku, bo szybkiemi krokami przebywał salę jadalną, i po chwili zamknęły się za nim drzwi przedpokoju.
Rzuciłam się do okna i widziałam, jak, wsiadłszy do powozu i sądząc zapewne, że nikt już z nas go nie widzi, przyłożył chustkę do twarzy i pochylił głowę, jak człowiek, który nakoniec poddaje się wielkiéj, tłumionéj dotąd wolą, boleści. Kiedy odwróciłam się od okna, Zenia stała na środku pokoju z załamanemi rękoma, z pałającym wzrokiem. Ale na twarzy jéj o tyle przynajmniéj było radosnego zachwytu, o ile bolesnego wzruszenia. Wyciągnęła do mnie załamane ręce i zawołała tonem naiwnego zdziwienia:
— Patrz, Wacławo, on mnie doskonale rozumié!
A potém złożyła ręce i dodała ciszéj:
— Znalazłam, nakoniec znalazłam!...
Rzuciła się do drzwi.
— Trzeba, ażeby wrócił natychmiast! trzeba, aby koniecznie wrócił!
Pociągnęłam ją do okna i wskazałam powóz, który w téj właśnie chwili znikał z przed naszych oczu na odległym zakręcie ulicy.
W piérwszych dniach po odjeździe Michała obawiałam się o zdrowie Zeni, tak ją ostatnia rozmowa z mężem wzruszyła, tak czuła się mu wdzięczną,