Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkiemi innemi głosami poznałam jeden głos, dobrze mi znany, głos, który podnosił się ze świętym zapałem, słabnął i rozwiewał się w miękiém rozrzewnieniu, dźwięczał, jak struny arfy, tkliwemi tonami, powlekał się tragiczną posępnością, jak głos piérwszego kochanka w komedyi, przybierał słowem wszystkie tony, wszystkie modulacye, oprócz jednego tonu prostoty, oprócz jednéj modulacyi, w któréj-by brzmiała uczciwość.
— Tak, panowie! — brzmiał za drzwiami pokoju, w którym stałam, głos pana Lubomira, tym razem świętym zdjęty zapałem. — Tak, panowie, upadliśmy bardzo, bardzo, skarłowacieliśmy, panowie. (O! jakaż to była prawda, jeśli stosował ją do siebie i sobie podobnych!) — Skarłowacieliśmy, panowie, przestaliśmy doświadczać uczuć silnych, wzruszeń nadzwyczajnych, oddaliliśmy się od pierwotnéj prostoty natury (o! jakąż-by mówił prawdę, gdyby ją był stosował do siebie!), przesiąkliśmy nawskróś płochą lekkością światową, nie znamy, co to praca, nie umiemy cenić zasługi...
Nie mogłam słuchać daléj, taka mnie zdjęła odraza, a zarazem tak gwałtowną czułam ochotę głośnym wybuchnąć śmiechem. Pochwyciwszy więc moje książki, wychodziłam z pokoju. Na progu tylko posłyszałam jeszcze, jak gwar głosów pokrył na chwilę głos pana Lubomira, i jak po chwili głos ten wydobył się znowu, niby z odmętu fal szemrzących,