Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieczór, w nadziei, że odkryję może sposobność stania się jéj użyteczną, usunięcia z przed jéj oczu tego nowego, a niebezpieczniejszego od wszystkich, jakie były, mirażu.
Wieczorem siedziałyśmy obie w nieoświetlonym pokoju przy otwartém oknie, wychodzącém na ogród. Księżyc świecił w pełni i białe światło jego rzucało się prosto na twarz Zeni, podniesioną w górę i oblaną wyrazem rozmarzenia. Przypatrywałam się jéj z zajęciem. Pomimo nieregularności rysów, była prawdziwie ponętną, a nawet piękną, z bladém swém czołém, otoczoném bujnemi splotami włosów, z rzewnym uśmiechem na bladych ustach, z oczyma zapadłemi nieco i połyskującemi pośród ciemnawych obwódek, utworzonych bezsennością i pełną wrażeń exystencyą. Ale wdzięk ten młodéj kobiety, lubo ponętny i wzbudzający zajęcie, był jakiś chorobliwy, smętny, przerażający niemal oko, baczne i z przywiązaniem na nią patrzące.
Dotknęła méj ręki gorącą dłonią i pocichu opowiedziała mi, jak zagranicą u wód spotkała pana Lubomira, jak przywiązał się on do jéj kroków, jak wszędzie i zawsze spotykała się z jego spojrzeniem, w nią utkwioném, jak bladł i mizerniał pod wpływem wrażenia, jakie na niego wywierała i t. d., i t. d.
Nie powiedziała mi tego wyraźnie, ale mogłam wybornie domyślić się z jéj mowy, iż wyobrażała sobie, że pan Lubomir rozkochany był w niéj, tak, jak