Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wisły na szczycie wysokim, niedosięgłym dla mnie, jak się zdawało, i nie mogłam go już opuścić. Myślałam sobie: nie zajdę tam nigdy, ale téż i gdzieindziéj nie pójdę. I byłam spokojna, i w zgodzie z sobą, i byłam nawet szczęśliwa na drodze mojéj, po któréj coraz pewniejszą stąpałam stopą; tylko niekiedy serce zabolało... trochę; tylko niekiedy, śród ciszy i tajemnicy nocnéj, zapłakałam... chwilę; tylko niekiedy przed oczyma mojéj wyobraźni zjawiła się smętna postać babki Ludgardy i zwiędłemi usty szeptała do mnie: „nikt mnie nigdy nie kochał” i zgasłemi oczyma chwytała promienie niebieskie, na których zawisła dusza jéj, pełna jeszcze nieprzepłakanéj tęsknoty. Wtedy zamykałam oczy i mówiłam sobie: i ze mną tak będzie kiedyś!
Im więcéj upływało miesięcy, lat, tém częściéj obraz babki Ludgardy zjawiał się przede mną pośród nocnéj ciszy i ciemności, tém częściéj powtarzałam sobie: i ze mną tak będzie kiedyś! Aż oswoiłam się zupełnie z tém widzeniem mojém i patrzyłam na nie suchém, spokojném okiem, jakiém się patrzy na przyszłość nieuchronną.
Nakoniec miłość przestała całkiem wchodzić w rachunek mego życia. Nie pozostał mi już ani cień nadziei, a jednak... marzenie pozostało. Przenosiłam je cierpliwie i czekałam starości, która mnie z niém rozłączyć miała na zawsze.
Niekiedy z przykrością myślałam, że długo mi