Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kobiety, oparte na ramionach swych ukochanych, z twarzami tak promiennemi, jak niebo, które nad niemi błyszczało, szłam niekiedy do źwierciadła i pytałam go, czym już nie postarzała dosyć, aby gość mój dokuczliwy zechciał sobie uleciéć ode mnie w młodszą pierś jaką... Niestety! źwierciadło nie dawało mi téj obietnicy. Twarz moja rumieniła się zdrowiem i świeżością, oczy nie straciły ani jednego młodego połysku, a przez suknią przezroczystą dojrzéć mogłam, jak serce uderzało mocno, zdawało-by się, doprawdy, że coraz mocniéj. Mówiono mi, że wyglądałam na lat ośmnaście. W salonie Zeni widziałam często, jak oczy młodych mężczyzn zatrzymywały się na mojéj twarzy i długo już potém na żadną inną twarz nie patrzyły. Co więcéj, oprócz młodego artysty, który, po otrzymaniu ode mnie odmowy, wyjechał za granicę, aby, jak mówił, uleczyć się widokiem obcych krajów i sztuką, dwaj jeszcze inni ludzie ofiarowali mi serce swe i rękę. Obaj byli młodzi, zacni i bogaci. Odmówiłam jednemu i drugiemu. Jeden był z naszego świata, drugi ze świata Zeni. Odmówiłam, bo nie mogłam uczynić inaczéj. Marzenie serca mego było gdzieindziéj! Nikt o tém nie wiedział, gdzie było ono, nikt, ani nawet matka moja. Gdyby o tém wiedziano, nazwano-by mnie pewno niedorzeczną. A jednak ja nie miałam siebie za taką, bo czułam, że pozostaję tylko wierną prawdzie mego serca. Promienie wzroku mego za-