Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już mam naturę, że najwięcéj czuję się pociągniętą do tych, co trochę smutni i zmieszani, a zdaje mi się, że pokochała-bym nawet zbrodniarza, gdyby nim przy mnie pogardzano, i że, im gorzéj-by się wszyscy z nim obchodzili, tém ja-bym lepszą starała się być dla niego.
Słuchałam jéj i podziwiałam piękność téj cichéj, naiwnéj natury, na któréj czystość i dobroć nie podziałały ani całe lata, spędzone w bezczynności, nudach i balach naprzemian, ani następnie niesprawiedliwości, jakich doświadczała od ludzi. Pamiętałam dobrze, że Franuś opowiadał mi kiedyś o tém dobrém postąpieniu z nim Emilki, i pomyślałam sobie z uśmiechem: kto wié? Po krótkiéj jednak chwili uśmiech zniknął z ust moich; spojrzałam bowiem na twarz Emilki, która, ochłonąwszy ze wzruszenia, co ją na moment było przyozdobiło, wyglądała znowu zwiędła nieco, o pospolitych rysach, grubéj cerze, niemal zupełnie brzydka. Obok niéj postawiłam w wyobraźni świeżą i rześką postać mego młodego kuzyna, którego przed kilku miesiącami zostawiłam w pełni młodzieńczéj siły, wesołości, swobody i wraz z nią rozbudzonych rojeń, i nie mogłam wstrzymać się od pomyślenia: biedna Emilka! Ale potém przyszło mi na myśl, że pomimo niezbyt powabnéj powierzchowności, Franuś zdoła może zrozumieć i ocenić tę dobrą i cichą istotę, i znowu powiedziałam sobie: kto wié?