Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jących, nie zaraz pośpieszyłem na spotkanie. Ale cóż robić? obowiązki przedewszystkiém; ja zaś byłem w téj chwili zajęty sprawami, których porzucić na żaden sposób nie mogłem. Niech każdy pilnuje swego; co do mnie, nie jestem poetą — mówił bardzo powoli, każdą prawie sylabę wymawiając osobno.
Nikt mu nie odpowiedział. Ja byłam zbyt przykro wzruszona, aby mówić, Emilka przed chwilą wyszła, Zofia, wraz z jego wejściem, zmieniła się w posąg nieruchomy. Zapomniałam powiedziéć, że przy wejściu gospodarza domu, małżonkowie podali sobie ręce, i że pan Henryk chciał w ten sam sposób przywitać pana Rudolfa, ale ten udał, że tego nie widzi.
Usiadł więc i znowu skierował do mnie mowę.
— Po wczorajszéj wizycie pana N. miarkuję, że pani raczyłaś przybyć tutaj w tym samym, co i on, celu, to jest, w celu traktowania ze mną o interesie pani Matyldy?
Odpowiedziałam, że wcale się nie mylił, i że istotnie w tym celu przybyłam.
Szafirowe szkła przyjęły taki kierunek, jakby z namysłem patrzyły w ziemię; wązka nitka bladych warg rozciągnęła się nieco uśmiechem, a palce rąk, opartych o kolana, poczęły roztwierać się i zaciskać powolnym, jednostajnym, że tak wyrażę się, rytmicznym ruchem. Ten ruch charakterystyczny rąk pana Henryka inny był nieco, niż dawniéj. Dawniéj