Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przykrywał jaszczurczym płaszczem obłudy i, po pas zapadły w otchłań, czołem wykutém z nieśmiertelnego głazu, wygrażał gwiazdom, które płakały, patrząc nań...
Doświadczyłam jednego z tych strasznych zwątpień, które wstrząsają niekiedy duszami, najlepiéj nawet ugruntowanemi w swéj posadzie. Wydało mi się, że jęki, wychodzące z gorejącego stosa złamanych serc ludzkich, są wyrazem przeznaczeń ludzkości, i że czarny olbrzym miota przekleństwa, na które niebo milczy, bo nie wié, co-by mu odpowiedziéć...
Przelękłą myśl zwróciłam ku sobie... czy i moje serce stanie się jedną z podpał, rozniecających stos, wieczyście gorejący ludzkiém cierpieniem? Wiara w dobro na ziemi i ufność w siłę méj duszy, wywiezione z cichych progów ojcowskich, opuściły mnie na chwilę, zlękłam się przyszłości...
Dwadzieścia dwa lata miałam. Kilka lat jeszcze, a młodość moja zapadnie w otchłań czasu, jak kropla dżdżu niknie w oceanu głębinach. I cóż potém? Obowiązek i praca, praca i obowiązek... a dla uderzeń serca mego, a dla porywów wyobraźni, dla spokoju ostatnich dni starości — nic? I może kiedyś, po mnogich latach upłynionych, z siwemi włosami i pooraném czołem, usiądę, jak babka Ludgarda, sama jedna i przez nikogo niekochana, naprzeciw okna o migocącym błękitnym nieba kawałku, i patrzéć będę, jak w klatce zamknięte trzepocą się ptaszki, z pamięci mojéj wyjdą szeregiem mary tęsknot,