Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc ofiarują mi jałmużnę — wyrzekła w końcu moja matka — gorzéj niż jałmużnę — dodała — bo kęs chleba, rzucony nie z litości, nawet nie przez spółczucie, ale dla ochronienia honoru familii, któréj jestem członkiem...
— Nie przyjmiesz jałmużny téj, moja matko... — zaczęłam.
— Zdaje mi się, że powinnam ją przyjąć przez wzgląd na ciebie — przerwała, spuszczając oczy — gdy będę mieszkała w Rodowie, ty spokojna odjedziesz do swego ojca.
Przypadłam do jéj kolan i z czułością czyniłam jéj wyrzuty, iż posądzała mię o takie samolubstwo, o taką słabość. Mogłaż-bym kiedykolwiek zaznać spokoju, wiedząc o tém, że ona pozostaje na łasce swéj dumnéj i zimnéj ciotki, a do tego wystawiona na ciągłe zetknięcie się z temi dwoma rzędami białych ostrych zębów, które dziś panowały w Rodowie?
— Wiem o tém, że jesteś najlepszém i najodważniejszém w świecie dzieckiem — odparła moja matka — niemniéj jednak jesteśmy obie dwiema tylko słabemi kobietami, a ubóztwo, Wacławo, nędza, ciągłe trudy około powszedniego chleba, rzecz to straszna...
Znowu spuściła oczy i widziałam wyraźnie, że uczyniła to, aby ukryć wstyd i obawę, jakie w nich migotały. Lękała się i wstydziła się tego, że się lękała. Poczucie trwogi zwyciężyło jednak wrodzoną