Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towe znalezienie się i obejście. A przytém natrętni asystenci gniewali mię i niecierpliwili; zdawało mi się, że przy ich płytkich komplementach i pospolitéj rozmowie, wyglądam sama płytko jakoś i pospolicie.
Wszakże trzech już z kolei panów zostaje, których mam obdarzyć wiązanką... dwóch... jeden już tylko, i oto przychodzi koléj na hrabiego Witolda, który stoi z ręką opartą o fortepian, i czuję, czuję, że patrzy na mnie...
Nie rumieniłam się jednak, owszem, zdaje mi się, że musiałam zblednąć trochę.
Szepnęłam po cichu Helence, aby potrzymała mojéj tacy i z zieloną wiązanką w ręku przystąpiłam do hrabiego Witolda.
— Sądziłem — wyrzekł z ukłonem — że pani ominiesz mię i że nie zechcesz przystroić mego ubrania w ślubny symbol...
Usłyszawszy te słowa, zwrócone do mnie, podniosłam oczy i na téj szlachetnéj, rozumnéj twarzy, którą od tak dawna nosiłam wyrytą w méj pamięci, zobaczyłam uśmiech tak otwarty, prosty, życzliwy, że objawiły się w nim całe skarby łagodności i dobroci. Poczułam wzruszenie całkiem niepodobne do tych, jakim podlegałam dotąd, bo wewnętrzne, prosto z serca płynące, podobne do czci, jaką się oddaje czemuś wielkiemu, do przeczucia, co podnosi różek tajemniczéj zasłony, za którą przyszłość się kryje, do sympatyi, która bezwiednie pociąga nas tam, gdzie czujemy